wtorek, 26 stycznia 2016

BLOGowacje rekomendują: Dlaczego warto pojechać do Sierra Nevada w Hiszpanii?

Sierra Nevada i Granada to niemal wizytówka południowej Hiszpanii – Andaluzja znana jest ze swojej bogatej oferty zarówno dla miłośników plażowania, jak i entuzjastów sportów zimowych. Dwa światy: gorących plaż i białych stoków dzieli zaledwie godzina podróży. Nic jednak nie przygotowało mnie na widoki, które dane było mi oglądać pewnego majowego dnia, gdy w hiszpańskim słońcu odkrywałam górskie uroki powyższego. 

W Monachil, Granada, Hiszpania.
Wszystkie zdjęcia użyte w tym artykule są autorstwa Moniki Szostek.
Wszystko zaczęło się od spontanicznej wycieczki do Granady. Miasto jednak było rozkopane, dzień gorący i stanie w korkach nie wydawało się dobrym sposobem na spędzenie poranka. Zostawiliśmy więc aglomerację za sobą i co sił w silniku wypożyczonego Forda pognaliśmy tam, gdzie ja i mąż lubimy być najbardziej: na łono natury. Już po dwudziestu minutach jazdy dech zaparła nam panorama – pod nami rozpościerały się miasto, dolina, góry… Zieleń stykała się poszarpanymi krawędziami z błękitem, tworząc doskonale dobrany duet, jak składniki dobrego koktajlu.

Widok z A-395

Pijani tak widokami, jak przerzedzającym się powietrzem, szybko dotarliśmy do miejscowości Monachil, krętą drogą wymijając kolarzy, którzy bili chyba rekordy świata… Na dole panował blisko 30-stopniowy upał; w Monachil wielkie place śniegu topniały z prędkością muchy w smole, jakby niebiańskie krowy pasły się na olbrzymich połaciach ziemi, poprzecinanej nieużywanymi już wtedy stokami narciarskimi. Walka na śnieżki była nieunikniona, a stary, mokry śnieg lepił się doskonale…

Temperatura spadała w miarę, jak jechaliśmy w górę, gdyż w Monachil nie zabawiliśmy długo – skoro tu było niesamowicie, to co będzie wyżej? – pytaliśmy siebie nawzajem. Był tylko jeden sposób, aby się przekonać…

Na wysokości ok. 3000 metrów byliśmy w końcu zmuszeni się zatrzymać. A-395, kręta, ale świetnie utrzymana droga, którą podążaliśmy, jest otwarta tylko do pewnego momentu – dalej wstęp mają jedynie prywatne autokary wiozące narciarzy i bogowie wiedzą jaką elitę (zauważyliśmy tam też obserwatoria, więc możliwe, że elita to także naukowcy, próbujący dogadać się z kosmitami czy coś w tym rodzaju). Nie mając wyboru, zaparkowaliśmy i ruszyliśmy pieszo.

Uzbrojeni w sweterki tam, gdzie potrzeba było dobrych kurtek, jednogłośnie zdecydowaliśmy, że dłuższe górskie wycieczki byłyby rzeczą nieodpowiedzialną, tym bardziej, że wielu osób wokół nie było, pustkowie rozległe, a topniejący śnieg nie przypominał już w niczym niebiańskich placków – raczej lodowce. Ledwo łapiąc rozrzedzone powietrze w płuca (zajęło mi kilka minut, by się przyzwyczaić), poszliśmy więc na krótki krajoznawczy spacer. Dziesięć minut pod górę wystarczyło jednak, by czar Sierra Nevada wbił się w nasze umysły jak błyskawica. 

Ślad cywilizacji w Sierra Nevada...

Czasami śniłam o takich miejscach. O rozległych zboczach, pokrytych śniegiem, trawą i krzewami, o ciemnych skałach kontrastujących z białością zimy, o szarym niebie, którego prawie można dotknąć. A na środku – zbudowana z czarnego kamienia… świątynia? Ołtarz? Zwykła altana? Cokolwiek to było, wyglądało jak niespodziewany ślad cywilizacji na księżycu. W drodze na zamek w Alicante na jednym z budynków wypisany jest slogan: „Cree en la magia y la encontraras” – „Uwierz w magię, a ją znajdziesz.” W Sierra Nevada ją znajdujesz, a potem zaczynasz wierzyć. Nie masz wyboru.

Majowe stoki gór

Stare obserwatorium w Sierra Nevada

Obserwatorium

Urzeczeni tym niespodziewanym widokiem – jakby ktoś uderzał nas w głowy patelnią zrobioną z piękna – postaliśmy tam, najpierw robiąc zdjęcia, potem trochę marznąc, chłonąc urodę otaczających nas gór. Od razu powstał plan, by tam kiedyś wrócić. 

Brak odpowiedniej odzieży zmusił nas jednak do powrotu – samochód oferował odpowiednie schronienie przed wiatrem i temperaturą 11 stopni na plusie. Nie zwlekając dłużej, udaliśmy się w dół, po drodze zatrzymując się jeszcze, by napatrzeć oczęta na słoneczną nieskończoność, z ośnieżonymi szczytami wystającymi sobie gdzieś tam ponad resztę zboczy. 

Przygody jednak kończyć nam się nie chciało i mąż wymyślił, że pojedziemy sobie nad jezioro. Nie byle jakie – w okolicach miejscowości Canales, Embalse de Canales to sztuczny zbiornik z ogromną tamą. Jeśli górskie krajobrazy zrobiły na mnie wrażenie, to, co miało się ukazać za zakrętem ścieżki wiodącej od parkingu sprawiło, że zaczęliśmy się śmiać na głos. Od nadmiaru niesamowitych cudów przyrody też można zwariować, najwyraźniej. 



Rzeczony zbiornik ciągnie się kilometry w głąb lądu, wrzynając się w góry. Wystają z niego malownicze, ogromne skały, a po prawej stronie, w stosunkowo niewielkiej enklawie jest piaszczysty cypel – tam też ujrzeliśmy jedynych ludzi w tym miejscu – młodą parę. Najwyraźniej przyszli popływać z ogromnymi rybami, bo na tej właśnie czynności ich przyłapaliśmy. 

Embalse de Canales; za skałą - tama

Osobiście nieufnie podchodzę do głębokich, nieznanych mi zbiorników, szczególnie w krajach, gdzie mrówka jest większa niż mój paznokieć. Być może zbyt dużo naoglądałam się również programu zatytułowanego „River Monsters”, gdzie Jeremy Wade wyławia z takich miejsc mordercze sumy większe od przeciętnego człowieka. Dlatego poprzestaliśmy na spacerze i odpoczynku wśród dywanu kwiatków rozpościerającego się wzdłuż długiej, niewiele używanej ścieżki w dół. Odpoczynek był krótki, zważywszy na ilość pszczół i insektów, które zajmowały się kwiatkami (na szczęście omijając nas…) Zresztą, nie było na niego zbyt wiele czasu, ponieważ musiałam sfotografować WSZYSTKO.


Takie kwiatki...

Gdy potem siedzieliśmy na zaskakująco piaszczystej plaży, oblegani przez mniej zaskakujące insekty, w cieniu bliżej niezidentyfikowanych krzewów, z soczystym, turkusowym dywanem spokojnej wody rozpościerającym się aż po horyzont, mój mąż, popadając w jeden ze swoich kontemplacyjno-refleksyjnych nastrojów, rzekł: 

-Zapamiętamy to.

Tyle. Ale wiem, o co mu chodziło. Większość chwil w naszym życiu zapominamy, czy są dobre, czy złe. Ale są i takie, które nie zacierają się nigdy. Sierra Nevada gwarantuje odwiedzającym właśnie te niezmącone upływem czasu wrażenia. Dlatego warto.


Autor: Monika Szostek



Wpis powstał w ramach akcji BLOGowacje, której pomysłodawczyniami sią Barbara K. - autorka blogu Cornusowo oraz Monika Szostek - autorka blogu i serii książek o Qwertym Seymorze. Przedsięwzięcie ma na celu rekomendowanie wartościowych blogów i tego, co dobre poprzez publikowanie na swojej stronie artykułów wybranych twórców, a tym samym tworzenie sieci interakcji pomiędzy blogerami.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz